19 sie Decyzje, które zmieniły nasze życie
Sierpień 2015. Dostajemy zaproszenie od Alexa na ceremonię pasowania na wojownika jego młodszego brata. Bycie wojownikiem to bycie prawdziwym mężczyzną, to dowód wejścia w dorosłe życie, to duże wydarzenie i jedno z ważniejszych w życiu Masajów. Zazwyczaj celebracja takiego rytuału trwa kilka dni, przybywają Masajowie- nie tylko z tych bliskich ale również z tych bardziej odległych wiosek.
Podjęliśmy decyzję o wyjeździe – to było nie lada wyzwanie, a jednocześnie jedyna w swoim rodzaju szansa na poznanie ich życia takiego, jakim jest naprawdę, nie takiego dla turystów, nie pod publikę. Byliśmy jedynymi gośćmi z Europy.
Dzieci masajskie
Rodzina Alexa powitała nas bardzo ciepło i serdecznie, jedynie dzieci były trochę zdystansowane, a wręcz przerażone. Pierwszy raz w życiu zobaczyły białego człowieka. Jedno z dzieci było tak wstrząśnięte naszą odmiennością – tu mam na myśli karnację -że się popłakało. Jednak już po paru godzinach pobytu zaczęliśmy zaskarbiać ich uczucia. Nie wstydziły się nas zaczepiać i rozmawiać z nami w języku Maa (to język masajski używany tylko w mowie, pisanego języka nie posiadają). Nie przeszkadzało im również, że nie rozumiemy co do nas mówią:)) Musiały nam wystarczyć gesty, mowa ciała i tembr głosu.
Jedyną zabawką jaką miały to była piłka zrobiona z foliowych siatek. Nie wiedziały, co to zabawki, zeszyt, kredki czy książka. Lalka, którą im przywieźliśmy zrobiła niezłe zamieszanie, dzieci traktowały ją jak żywego człowieka, a co ciekawsze to i dorosłe kobiety też były mocno zainteresowane:)
Na co dzień te dzieci są uśmiechnięte, wydawałoby się beztroskie i bardzo samodzielne. Ale ich życie jest trudne, tak trudne, że czasem łzy stają w gardle. Status rodzin nie pozwala na kupowanie dzieciom wielu produktów żywnościowych (często nawet na zakup wody pitnej). Owoce są luksusem, dzieci często nie znają ich smaku, nie wspominam o słodyczach, bo bez nich akurat można się obejść (aczkolwiek nie naszym dzieciom w Europie). Płatki kukurydziane, które kupiliśmy na wszelki wypadek dla siebie (nie wiedzieliśmy czy damy radę tam cokolwiek zjeść) zrobiły furorę. Jadły je z zapałem. Ale te dzieci nie wyciągają ręki, żeby coś im dać. Nie są napastliwe, potrafią się cieszyć tym, co mają. Niepoczęstowane, same nic nie wezmą. Są dumne, ale czemu tu się dziwić – to cecha typowa dla Masajów.
Od najmłodszych lat dzieci masajskie aktywnie uczestniczą w życiu rodziny. To bardzo zaradne dzieciaki. Kilkuletni chłopcy chodzą pasać kozy, Ci starsi opiekują się krowami.
Od rana do południa wypasają bydło, ale to nie są zielone łąki, do których widoku jesteśmy przyzwyczajeni. To ścierniska kukurydzy, to także takie „łąki”, gdzie na wypalonej słońcem zbitej ziemi od czasu do czasu rośnie coś, co możemy nazwać zieloną roślinnością.
Upał 40 stopni, a w poszukiwaniu miejsca, gdzie bydło może coś zjeść, trzeba przejść wiele kilometrów. W południe bydło zaganiane jest do wodopoju, gdzie rozpoczyna się kolejny etap harówki. I tu nie chodzi już o to, czy ta praca jest ciężka, tu serce łamie sam fakt, że te dzieci nie chodzą do szkoły. Rodziców nie stać na transport, a na nogach jest to niewykonalne. Do najbliższej szkoły trzeba iść piechotą około dwóch- trzech godzin w jedną stronę w upale 40 stopni. Małe dziecko nie da rady, na transport nie ma pieniędzy. Lepiej, żeby pomagały w gospodarstwie i wypasały bydło, bo nikogo nie stać na to, aby zagwarantować im naukę. I w ten sposób rośnie kolejne pokolenie niepotrafiące czytać i pisać. Pokolenie, któremu od dziecka odebrane są szanse na lepszą przyszłość, na bardziej godne życie.
Często się zdarza, że obowiązujący w Tanzanii język suahili jest im nieznany bo i gdzie mają się go nauczyć.
Dlatego też postanowiliśmy coś zrobić w tym kierunku, żeby dać tym dzieciom szansę. Mam na myśli budowę szkoły – tam na miejscu, Chociaż jednej klasy na początek. Tam jest 62 dzieci, które mogłyby rozpocząć naukę.